Jeszcze nie ucichły echa po skandalu wywołanym wypowiedzią Mike Jeffries’a, prezesa Abercrombie & Fitch (zobacz: Abercrombie tylko dla szczupłych i pięknych), a już pojawiają się kolejne rewelacje na temat amerykańskiej firmy.
Tym razem głos zabrała była pracownica - Kjerstin Gruys, która zajmowała stanowisko w dziale zakupów w A&F. Według relacji Gruys, zgodnie z polityką firmy wszyscy zatrudnieni musieli nosić wyłącznie firmowe ubrania. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że nie było odpowiednich, większych rozmiarów.
Gruys wspomina, że na początku została zmuszona do stosowania diety, żeby wcisnąć się w niewielki rozmiar. Kiedy to nie pomagało, zaczęła chodzić w męskich ubraniach. Tak też robiły inne pracujące w biurze kobiety. Firma upiera się, że zatrudnia ludzi nie ze względu na wygląd, ale na kompetencje. Dlaczego w takim razie wymaga do pracowników noszenia niewygodnych i za małych ubrań, pyta była pracownica.
Gruys zauważyła, że A&F stosuje metodę „znikających rozmiarów” polegającą na zaniżaniu numeracji, dlatego to, co w ubiegłym sezonie było rozmiarem 12, w tym sezonie jest już 10. Kjerstin z ironią zauważyła, że konsumenci też uczestniczą w procederze. Z jednej strony zgadzamy się na to, by marki odzieżowe oszukiwały nasz rozmiar, a z drugiej jesteśmy przerażeni tym, że mają fobię na punkcie dużych rozmiarów, podobnie jak my sami.
Wojnę takim praktykom wypowiedziała Jes M. Baker, która stworzyła kampanię Attractive & Fat (Zobacz: Puszysta blogerka idzie na wojnę z Abercrombie & Fitch). Również inne tego typu akcje mają uświadomić wszystkim, że powinno się wyeliminować różnicowanie dzieci na fajne i nie-fajne ze względu na tuszę, a także promować słowo „atrakcyjność” w kontekście osób puszystych.
Pewnie długo przyjdzie nam czekać na reakcję firm odzieżowych, a jeszcze dłużej na zmianę naszej mentalności.
MB