Wraca z pracy nowym samochodem, kilka razy w roku wyjeżdża na drogie wczasy, a na co dzień nosi się w ubraniach z najlepszych butików. Kto? Ukochany sąsiad. Jak niektórzy mawiają, zazdrość sąsiedzka rzecz. Ale czy potrzebna? I czy wszystko jest na pewno takie, jakim to widzimy?
Sąsiedzi mogą wyglądać na zamożnych, ale wcale nie muszą takimi być. Stwarzanie pozorów nie jest trudną rzeczą – wystarczą kredyty i taki, a nie inny podział finansów. Tu warto zastanowić się, w jaki sposób niektórzy uchodzą za bogatych, choć nie zarabiają wiele więcej od nas samych, nie wysyłają dzieci do prywatnych szkół i są naszymi sąsiadami, zamiast zamieszkać np. w ekskluzywnej dzielnicy willowej.
Niektórym zdarza się oszczędzać pieniądze na rzeczach potrzebnych, jak edukacja dzieci czy zdrowie, a wydawać na niepotrzebne, jak nowy samochód. Jest oczywiście częstsze rozwiązanie – kredyt, czy to na auto, czy na domek nad morzem. Sprawę może sąsiadowi ułatwić praca, w której pensja nie jest jedyną korzyścią. Jeśli do dyspozycji ma on służbowy samochód, telefon i komputer, zarobione pieniądze może wydać na inne przyjemności.
Oczywiście każdy medal ma dwie strony. Nie wszystko, co wydaje nam się drogie, faktycznie dużo kosztowało. Bardzo prawdopodobne jest, że sąsiedzi mają rzeczy z górnych półek, bo lepiej ich szukają. Polują na okazje, kupują rzeczy w dobrych outletach, a może decydują się na leasing. Wielu także żyje dniem dzisiejszym, nie oszczędzając na przyszłość, wydając pieniądze bez namysłu, by w kolejnych latach żyć skromniej.
Jaki z tego morał? Życie na pokaz a życie dostatnie to dwie różne bajki. A zazdrość i zawiść, jakimi Polacy nierzadko darzą swoich sąsiadów, często są zwyczajnie nieuzasadnione. Choć lepiej zazdrościć, że komuś się powiodło niż cieszyć, że mu w życiu nie wyszło. Bardziej mobilizujące i mniej perfidne. Zrzędliwość jest passe, przechwalanie też.
MM