„Luksus to nie bogactwo i ozdoby, ale brak wulgarności” powiedziała Coco Chanel i wydaje się, że jej definicja jest dziś wyjątkowo na czasie.
Kiedyś o luksusie przesądzała marka. Ostatnio, gdy coraz więcej osób stać na towary markowe tym, co oddziela nuworysza od człowieka z klasą jest właśnie niepodrabialny gust. O tym dlaczego lepiej mieć gust niż pieniądze, co naprawdę kupujemy, biorąc do ręki towar luksusowy oraz dlaczego diabeł boi się Prady dowiecie się z pasjonującej książki amerykańskiej dziennikarki Dany Thomas, „Luksus. Dlaczego stracił blask”.
Thomas, dziennikarka – snajper, od kilkunastu lat pisze o modzie. Stacjonuje w Paryżu, gdzie na żywo może oglądać przemiany w kapryśnym świecie fatałaszków, piekielnie drogich dodatków i śmiertelnej walki o miano najbardziej dochodowej marki na świecie. Paryskie obserwacje skłoniły ją do niewesołych wniosków – świat się stacza w odmęty kiczu, masowej produkcji i ordynarności. Niegdyś luksus był domeną arystokracji, dziedziczony był w genach i testamentach. Sukienka od Chanel, pantofle od Diora czy kufer podróżny Louisa Vuittona oddzielały ich właścicieli od kasty stonki zaopatrującej się w odzież w sieciówkach. Mogłeś nie mieć nic, mieszkać ze szczurami, ale fular ze złotą spinką od LV otwierał przed tobą wszystkie drzwi.
Złote czasy luksusu to już jednak przeszłość – ubolewa Dana Thomas i kreśli przerażający obraz współczesnej rzeczywistości. Krzykliwe megastore’y, w których można kupić bez problemu kolorowe portfele, masowo produkowane perfumy, torebeczki obszyte szynszylem, bogato inkrustowaną biżuterię i wszystko, co jest symbolem bogactwa (nie mylić z arystokracją). Bogaci ludzie nie sypiają ze szczurami, mają setki fularów i złotych szpilek, a żadne drzwi nie bywają przed nimi zamknięte. Ale to właśnie przez nich luksus traci swój blask. Bo co to za luksus, który może mieć prawie każdy?
Ta książka, poza stonką (pochodzenia głównie japońskiego, rosyjskiego i amerykańskiego), wymiatającą bezmyślnie ze sklepów co droższe kolekcje, ma także drugiego mrocznego bohatera. To szefowie konsorcjów, którzy klasyczne i luksusowe domy mody zamienili w fabryki do szycia gargantuicznych pieniędzy. Fragmenty o przejmowaniu akcji, o walce o kontrolę nad firmą, wygryzaniu potomków wielkich kreatorów przypominają co lepsze kawałki z „Dynastii” lub „Ojca chrzestnego”. Rolę przewrotnej Alexis gra tu Bernard Arnault, najbogatszy człowiek we Francji i człowiek, który zagarnął m.in. marki Louis Vuitton, Dior, Givenchy i Kenzo, tworząc gigantyczne imperium przynoszące miliardy dolarów rocznego dochodu. Po piętach depcze mu ciągle prezes PPR, Francois Pinault, który równie podstępnie przejął domy mody Gucci oraz Yves Saint Laurent. Ich potyczki to doskonały materiał na dobry thriller szpiegowski.
Książka Thomas to kompendium wiedzy na temat świata mody. Amerykanka nie pomija niczego – wchodzimy za kulisy pokazów mody, zaglądamy do najdroższych hoteli, w których gwiazdy mierzą suknie na Oscarową galę, wkradamy się do biura demonicznej pani Prady i poznajemy szaleńców, którzy zamieniają swoje mieszkania w sanktuaria poświęcone ulubionym markom. Na kartach tej rozprawy pojawi się nawet buddyjski mnich, który kolekcjonuje awangardowe ciuchy Comme des Garcons i raz w roku zrzuca mnisi habit, by przymierzyć każdy egzemplarz w kolekcji, twierdząc, że mają doskonałą karmę.
Jednak po „Luksus” warto sięgnąć nie tylko ze względu na barwne anegdoty i zebrane pieczołowicie dane na temat obrotów, dochodów i strat (wierzcie mi, naprawdę opłaca się być prezesem modowego imperium). Ta książka uczy także, jak obchodzić się luksusem i jak w niego inwestować, by zamiast pozbawiać klasy, przynosił nam prawdziwy zysk. Taka wiedza to już luksus.
Dana Thomas
„Luksus. Dlaczego stracił blask”
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, 2010
Cena: 39,99 zł