Bycie projektantem to coraz większe wyzwanie. Kiedyś kreatorów mody oskarżano co najwyżej o kopiowanie siebie wzajemnie, dziś padają oskarżenia dużo cięższego kalibru, bo o rasizm i dyskryminację. W zeszłym roku kilka wpadek na tym tle zaliczyła marka Victoria’s Secret, która przepraszała za bieliznę inspirowaną strojem japońskich gejsz, a niedługo później tłumaczyła się z pióropusza, w którym po wybiegu, w samej bieliźnie, paradowała Karlie Kloss. Nakrycie głowy inspirowane strojem rdzennych mieszkańców Ameryki wywołało ogromne emocje.
Mimo że sprawa była głośna, media rozpisywały się nad tematem przez długie tygodnie, podobny błąd popełniła niedawno szwedzka sieciówka H&M, która – pod wpływem nacisków i krytyki - ze sprzedaży wycofywała ozdobny pióropusz.
Listę marek oskarżanych o rasizm wydłuża właśnie firma Nike. Punktem zapalnym stały się czarno-białe legginsy pokryte wzorem inspirowanym tatuażem. Projekt oburzył mieszkańców Australii i Nowej Zelandii, którzy uznali, że motyw do złudzenia przypomina tradycyjne tatuaże pe’a wykonywane przez mężczyzn na Samoa. Wzór na getrach Nike uznano za „bezpośrednie naruszenie tradycji rdzennych ludów Pacyfiku oraz naruszenie Deklaracji Praw Ludów Tubylczych wydanej przez ONZ”.
Władze Nike nie kazały długo czekać, nie zamierzały też dyskutować z oskarżeniami tej mocy i wycofały budzący kontrowersje towar ze swojej oferty. Wydano również oficjalny komunikat, w którym firma przeprasza wszystkich, którzy uznali projekt za obraźliwy, a grafikę za brak poszanowania czyjejś kultury. Zapewniono, że urażenie kogokolwiek nie było zamiarem marki, a kolekcja inspirowany była sztuką tatuażu, a nie konkretnym wzorem.
Jedni przyklaskują tej „poprawności politycznej”, inni są zdania, że tego typu oskarżenia zakrawają o absurd. Moda od zawsze sięga po motywy charakterystyczne dla rozmaitych kultur i inspiruje się różnymi tradycjami. Inspiracje użyte w takim kontekście trudno nazywać przejawem rasizmu, a współczesny modowy eklektyzm określać dyskryminacją.
AW