Są pewne miejsca, w których obnoszenie się z bogactwem może zakończyć się porwaniem. Niewskazane jest ono podczas wybranych podróży, konkretnie tych, których celem są tereny objęte działaniami zbrojnymi. Pytanie „kto chciałby tam jechać?” jest nie na miejscu. Według gazety „Metro New York” sektor turystyki przygodowej rośnie rocznie o 17 proc. i jest wart 89 miliardów dolarów, a znaczny udział w tych statystykach mają właśnie wakacje w strefie wojny.
Dreszczyk emocji, fascynacja śmiercią i zainteresowanie polityką – to główne powody, dla których część turystów wybiera ryzykowną przygodę. Wakacje w strefie wojny pomagają im zweryfikować wizerunek prezentowany w mediach i zobaczyć na własne oczy, jak mimo działań wojennych toczy się tam życie codzienne. Taki autentyczny obraz wiąże się jednak z wieloma niebezpieczeństwami. Ale bez nich nie byłoby tylu emocji.
Ludzie z natury fascynują się katastrofami i śmiercią. To jednak nie wystarczy, by przeżyć przygodę, bo przed turystami stoi nie lada wyzwanie: nie tylko dowiedzieć się jak najwięcej, ale także wrócić żywym, a najlepiej jeszcze zdrowym. To jednak nie wszystkim się udaje. Wyjazd do państwa dotkniętego konfliktem zbrojnym niesie realne ryzyko. Wypadki zdarzają się na okrągło: w wyniku bombardowania można zginąć, albo ujść z życiem, ale też niestety – z uszkodzonym słuchem.
Wskazówek na temat przygotowania się do wakacji w strefie wojny w sieci nie brakuje: wspomina się o szczepieniach ochronnych, polisach ubezpieczeniowych, poznaniu zwyczajów panujących w danym kraju, do których należy się dostosować, by nie trafić do więzienia. Po dotarciu na miejsce na uwadze należy mieć też transport możliwie najbardziej regulowany i konieczność przebywania w miejscach zaludnionych.
Turystyka wojenna rozwija się mimo przeszkód. Nie brakuje osób, które biurom podróży zarzucają żerowanie na ludzkich emocjach i narażanie turystów na niebezpieczeństwo. Ale każdy odpowiada sam za siebie. Nikt nie zmusza Amerykanów do odwiedzania miejsc ataków terrorystycznych w Irlandii Północnej ani Francuzów i Niemców podróżujących do Libii.
Mówienie, że możliwości jest na szczęście wiele, byłoby nadużyciem. Niestety, działania zbrojne trwają w wielu państwach. W niektórych regionach turystyka rozwija się nie dlatego, że na ludzi spadają bomby, ale z powodu hoteli powstających w miejscach masakry.
Do najpopularniejszych kierunków w turystyce wojennej należą Sri Lanka, Kambodża, Afganistan, Pakistan, Somalia, Irak i Czeczenia. Ostatnio do tego grona dołączyła też Syria
MM