Czyżby nadchodził zmierzch modowego cyrku z tysiącem gwiazd i pogodynką w pierwszym rzędzie?
W czasach kiedy luksusowe marki chcą dotrzeć ze swoją kolekcją do milionów widzów i organizują w tym celu pokazy na gigantyczną – w tym wirtualną - skalę, Oscar de la Renta stawia na ekskluzywność i zawęża krąg publiczności.
„Wielkie prezentacje unieważniły powód, dla którego robimy pokazy” – mówi idący pod prąd Oscar de la Renta. Jaki jest sens zapraszać tysiące ludzi na coś, co chwilę po wydarzeniu można obejrzeć w sieci – pyta de la Renta. Projektant podkreśla jak ważne jest dla niektórych osób zajmujących się modą profesjonalnie, by zobaczyły kolekcję na żywo. To z myślą o nich przygotowuje się prezentacje. De la Renta jest zdania, że umieszczanie tych osób na jednej sali z tysiącami innych, które z modą nie mają wiele wspólnego (no poza oczywiście zamiłowaniem do drogich ubrań i dodatków) nie ma sensu i jest jedynie utrudnianiem pracy ludziom, którzy na pokaz przychodzą z zawodowego obowiązku. Takie podejście Oscar de la Renta nazywa najbardziej cywilizowanym i jedynym, które może zapewnić poczucie komfortu gościom. Na wrześniowy pokaz swojej najnowszej kolekcji projektant zaprosił jedynie 350 osób, głównie zawodowo związanych z branżą mody.
Gigantyczne prezentacje w dużej mierze sprowadzają się zaproszenia tysięcy„bardzo ważnych osób” zasiadających w pierwszych rzędach. Efekt jest taki, że ani publiczność, ani następstwa w postaci relacji z wydarzenia nie mają specjalnego i znaczącego związku z prezentowaną kolekcją, a zatem z głównym tematem całego zgromadzenia. Tygodnie mody wypełnione spektakularnymi pokazami, z których jeden jest bardziej efektowny od drugiego, powoli zaczynają przypominać niezwykle kosztowny cyrk luksusowych atrakcji i zapierających dech w piersiach scenografii. Kłopot w tym, że moda w owym cyrku schodzi na drugi, o ile nie dalszy plan, podważając tym samym sens organizowania tygodni mody w ogóle.
Sprzeciw Oscara de la Renty uważamy za niezwykle modzie potrzebny. „Powrót do źródeł” przyda się zarówno w paryskich, nowojorskich i mediolańskich „cyrkach”, jak w i naszym polskim. Co prawda rodzime spektakle nijak się mają do tych z zachodnich stolic, ale schemat zapraszania setek „sławnych” ludzi, którzy nie mają z modą nic wspólnego, tylko po to, by dzień później w tak zwanych rubrykach towarzyskich pojawiły się relacje kto koło kogo i w czym siedział, jest dokładnie ten sam. „Sławni” ludzie są co prawda mniej sławni, ale temat ginie podobnie.
Zobacz również: John Galliano u Oscara de la Renty na stałe?
AW