Rejs statkiem Carnival Triumph, który po pożarze dryfował po wodach Zatoki Meksykańskiej, był daleki od luksusowego. Wprawdzie pasażerowie mieli do czynienia z kiepskimi warunkami, jednak ich zachowanie było oceniane jako niepokojące. Turyści przyzwyczajeni do luksusu w podbramkowej sytuacji zwyczajnie sobie nie radzili.
Po pożarze na wycieczkowcu nie było prądu ani wody, nie działała też kanalizacja. Ludzie nie mieli dostępu do toalet, kazano im oddawać mocz do umywalek i kabin prysznicowych. Fekalia dostały się do korytarzy i pokoi, a zapach był na tyle uciążliwy, że pasażerowie zdecydowali się nocować pod gołym niebem. Problem tkwi też w tym, jak Amerykanie poradzili sobie z tą sytuacją.
Przyzwyczajenie do luksusu spowodowało, że turyści zapomnieli o podstawowych umiejętnościach i gdyby musieli w takiej sytuacji być dłużej, pewnie by nie przetrwali. Narzekanie na aż tak obrzydliwy fetor nie byłoby konieczne, gdyby pasażerowie pamiętali o sprzątaniu po sobie i nie załatwianiu swoich potrzeb fizjologicznych w korytarzach. Nie ma też czegoś takiego, jak nieograniczone zasoby żywności, z czego wielu nie zdawało sobie sprawy.
Według obserwatorów sytuacja na statku obnażyła słabości Amerykanów. Uzależnienie od podstawiania wszystkiego pod nos, nowych technologii, wygodnych łóżek i dobrej kuchni to jednak nie wszystko. Wystarczy spojrzeć na Ginę Rio, o której niedawno pisaliśmy (Najbardziej rozpieszczona młoda Brytyjka!) . Korzysta z usług szofera, sieciówki odzieżowe i transport publiczny traktuje jako najgorsze zło, z którym właściwie nigdy nie miała do czynienia. Czy poradziłaby sobie w życiu, gdyby nagle przestała otrzymywać „kieszonkowe”? Wątpliwe.
Luksusowe życie a uzależnienie od luksusu to dwie różne sprawy. Nieumiejętność radzenia sobie z kryzysowymi sytuacjami może wyjść na jaw w najmniej oczekiwanym momencie, jak choćby właśnie podczas rejsu „luksusowym” statkiem. A wtedy nie wiadomo, czy zachowanie pasażerów jest plamą na honorze firmy żeglugowej czy jednak turystów...
MM